Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 231.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a w całym nim była taka niepohamowana wola, że żona nie pomyślała nawet przeciwko niéj stanąć ze swemi łzami.
Drewnianym chodem kościotrupa, skierował się do drzwi, otworzył je dotknięciem i rzuciwszy otwarte, znikł w ciemnościach.
Schwyciła się kobiéta z posłania cała drżąca, chcąc zobaczyć, co pocznie; a że księżyc świecił na dworze, ujrzała go jak wyszedł z chaty, nie wstrzymując obrócił w stronę cmentarza, i wciąż niezwykłym chodem posuwając się, znikł jak widmo, w prostéj linii strzałą prąc się do niewidomego dla niéj celu.
Chciała iść za nim, ale ją siły opuściły, do reszty zbłąkało się w głowie i sercu; schwyciła tylko za piersi, osunęła się i upadła na progu. Tumry, krzyku który się wyrwał z jéj ust słyszéć już nie mógł, bo był daleko.
On leciał jak ptak, gonił jak zwierzę, nie wiedząc dokąd go wiedzie żądza, co nim kierowała: przeskakiwał mogiły i krzyże, przelatywał rowy, wdrapywał się na góry, przełaził przez jary, a krok jego był tak pewien, noga tak silna, moc co go wiodła tak zwycięzka, że nic go wstrzymać nie mogło.