Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okryty, lub kobiéta ze spódnicą narzuconą na głowę, przesunęli się przez ulicę; i tylko dym na słotę wlókł się i szarą mgłę rozpościerał nad czarnemi dachami Stawiska.
Tumry do południa chodził po za stodołami, po drodze, po brzegu lasu, i z niczém, zmokły powrócił; tylko oberemek suchych gałęzi przydźwigał do domu i milczący siadł w kącie. Motruna rozpaliła ogień, a cygan po krótkim spoczynku wybiegł znowu. Trochę się było wypogodziło, wiatr chmury rozpędził, i kawałkami sine na mróz poczęło pokazywać się niebo. Tumry błądził wciąż koło wioski. Już zmierzchało, kiedy się z głupim Jankiem spotkali.
Janek szedł dźwigając wór z młyna, bo na taki czas i błoto żałowano wołów, i bracia go posłali, żeby chudoby zaoszczędzić. Aż przykro patrzéć było, jak skulony biédny potwór pod ciężarem woru uginając się, brnął boso w zamarzającém błocie. Ale gdy go Tumry pozdrowił, gdy podniósł żółtą twarz swoją, nie znać na niéj było tego wyrazu męki i znużenia, jakiego się na niéj spodziewać było można. Owszem uśmiech latał na wargach skrzywionych, i oczy błyszczały swobodnie.