Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A kuźni nie było, i roboty nie było, i ze wsi ani głosu żywego.
Jednego wieczora, gdy oboje drżeli od zimna, cygan westchnął głęboko i długie przerwał milczenie:
— No! Motruno! — rzekł — już chleba nie ma, a mandru sam nie przyjdzie. Myślałem ja długo; nie ma rady, trzeba pójść i za lichy grosz robić młotem w drugiéj wiosce.... A jak ty tu sama zostaniesz?
Motruna poczęła się bawić końcem fartucha, spuściwszy oczy w ziemię.
— Zostanę — rzekła, — zostanę: będę pilnować chaty i ciebie wyglądać...
— Ja taki przyjdę choć raz w tydzień, co niedziela, i chleba lub grosza przyniosę;... ale iść potrzeba...
— Może téż we wsi choć prząść mię kto weźmie — cicho odezwała się kobiéta.
— Nie! nie! — zawołał Tumry — darmo i nie probować, ani darmo prosić! Nie chcę ich łaski: obejdziemy się jeszcze bez niéj.
— No! to się obejdziemy — odpowiedziała Motruna — będę siedziéć w chacie.
— Ale sama, sama jedna naprzeciwko cmentarza!