Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po smutnéj jesieni przyszła zima szybko, a taka straszna w swym białym całunie, taka mrożąca do kości! W lepiance zrobiło się chłodno, i poczęły świécić szpary, przez które wiatr wlatując, wygrywał zawczasu dzikiemi tony złowrogą pieśń spustoszenia. Tumry lepił, otykał, pracował znowu; ale na wysokiém wzgórzu i deszcze, i wiatry silniéj się niż gdzieindziéj czuć dawały, i piérwsze mrozy przejęły ich do kości. Napróżno rozpalono ognisko do którego każdą zgniłą gałąź i spruchniałe polano musiał na plecach cygan przynosić; kwaśny dym tylko wyjadał im oczy, a ciepło uciekało szparami!
Były dnie, że śnieg zawiał ich całkiem, to znowu woda z niego zalała sień i izbę; a gdy po wodę z góry iść przyszło, Motruna padała na ścieżce lodem pokrytéj.
Chléb i grosz ciągnęły się jeszcze, ale już były u schyłku; i dnia jednego wyniósłszy resztki mąki, upiekłszy podpłomyk zamiast chleba: Motruna załamała ręce nad bodnią próżną jak przepaść.... Tumry już wprzód zajrzał był do niéj, i widział, że węzełek chusty, w którym ostatni grosz się mieścił, pusty, rozplatany, wisiał na kołku w alkierzyku....