Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy się przemógł i wytrwał w miejscu dzień cały, to wpadał w skamieniałość, ledwie iskrę życia mającą w sobie. Motruna widziała to i milczała; starała się go pocieszyć, bo nie pojmowała tego inaczéj, jak udręczeniem przyszłością i niepokojem o jutro, ale jéj saméj dzień za dniem tak było ciężko!
Myśli ich prędko się rozbiegły: ta ku wiosce, co dymiła w dolinie; druga w siny świat nieznany, szeroki, nieprzyjazny, a pociągający ku sobie. I tęskno im było we dwoje, choć się kochali jeszcze; ale potajemnie obojgu płakać się już chciało rzuconéj za sobą przeszłości!
Motruna siadała na pagórku, i w dłoniach sparłszy głowę, z za łez patrzała na spokojne Stawisko: i myśl jéj lecąc na skrzydłach tęsknoty, biegła aż na podwórko ojcowskie, na strzechy chaty staréj, do znajoméj studni, do kochanego ogródka; gościła tam długo, długo, póki jéj widok mogiły ojca nie odwołał do rzeczywistości.
A ile razy spojrzała na żółty pagórek i jasny jeszcze krzyżyk co stał na nim: to się żegnała z przerażeniem, ze strachem, i biegła ukryć się do swojéj lepianki, aby nie widziéć mogiły, z któréj mówił do niéj groźny głos ojca.