Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wczynę, lub częściéj zmilczał, dobił końca dnia i uciekał. Innego dnia znowu i stary i Aza chcieli go ku sobie pociągnąć piosnką, miodowém słówkiem, długą nauką, lub słodkiemi obietnicami: Tumry milczał uporczywie i udawał głuchego.
Wszystko to i wiele innych scen dramatu widzieli nieraz wieśniacy, czekając na swe lemiesze i radła, i pojąć nie umieli, co się tam działo pod tym namiotem wędrownego Tubal-Kaina. Rozmowy przybyszów gorące, żywe, szybkie, odbywały się wszystkie w tym języku niezbadanym, którego nikt dotąd dobrze nie zrozumiał, nikt się nie wyuczył: bo język ten zmienia się umyślnie, jak wąż barwiąc coraz inaczéj, i jak wąż sunąc pod trawy i liście od ludzi. Któż tam wié, ile krajów, wieków, ludzi i pamiątek stworzyło tę mowę splecioną ze dźwięków najdziwaczniejszych. Może w niéj brzmią jeszcze wyrazy robotników, co wołali z wierzchołka wieży Babel, może dźwięczy zaklęcie kapłanów Brahmy lub Ozyrysa; może!... ale któż to odgadnie!
Był jednak we wsi Stawisku ktoś jeden, co język Romów umiał, cygan, który za przybyciem swéj braci zamknął się w chacie, by ich nie widziéć; ale palony niepokonaną żądzą usłyszenia choć z dale-