Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kominie. Zdziwiła go tajemnicza jakaś, przeciągnięta twarz Ludovici’ego.
Hrabia był w humorze jak najlepszym. Nad Renem i w Węgrzech, polecony wszędzie listami, imieniem swém i stanowiskiem jakie zajmował, jak najlepiéj był przyjęty. Wracał szczęśliwy z wycieczki, dumniejszy niż kiedy, pewniejszy siebie niż dawniéj.
Zaledwie weszli do drugiéj izby, począł zasypywać pytaniami pana radzcę. Odpowiedzi płynęły skąpo, Ludovici jakby nie miał odwagi ust otworzyć; przypatrywał się ze smutkiem téj radości, którą miał jedném słowem zniszczyć i może w rozpacz zamienić.
Dał się zrazu wygadać Sułkowskiemu, który śmiejąc się, swe powodzenia, honory jakie mu oddawano i doświadczenie jakie zdobył opisywał szeroko. Zdawało się, że w przyszłości obiecywał sobie głowę Maurycego saskiego.
Ludovici patrzał i głową potrząsał tylko.
— Cóżci to radzco, przemarzł czy strząsłeś się? co ci jest? usta ci się otworzyć nie chcą.
Ludovici się dokoła obejrzał.
— Nie mam się czego spieszyć — rzekł ponuro — bom z niczém dobrém nie przybył.
— Żona zdrowa?
— Chwała Bogu!
— Król zdrów?
— Tak, tak, zdrów! ale...
Radzca spojrzał na hrabiego i rzekł smutno:
— Z tém przybyłem, nie znajdziesz go w. ekscelencya jakimś go odjechał. Zmieniło się wiele rzeczy: ja téj podróży zawsze byłem przeciwny, jam ją odradzał.
— Ale cóż się tak złego stało? — zawołał lekceważąco Sułkowski.