Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzecz jest nie cierpiąca zwłoki, wystawieni jesteśmy ja i Brühl, a nawet pan nasz najmiłościwszy na pośmiewisko Europy; nie mówiłem o tém wprzódy, chcąc oszczędzić przykrego wrażenia, jakie niewdzięczność obudza... W Holandyi wybito medal szyderski... ohydny.
Fryderyk przestraszony, zżymnął się, stanął; twarz mu zbladła jak ojcu, gdy w gniéw ów straszny wpadał i od pamięci odchodził.
— Nie chciałem wspominać o tém, dopóki nie odkryliśmy sprawcy — kończył Sułkowski. Ja i Brühl przebaczylibyśmy obrazę naszą, ale obrazy majestatu jako ministrowie nie możemy puścić bezkarnie.
— Ale któż? kto? — zapytał Fryderyk.
— Człowiek okryty łaskami waszemi, którego cała rodzina winna wszystko Najjaśniejszego Pana ojcu i jemu. Niewdzięczność i zuchwalstwo bezprzykładne...
— Kto? kto? — nalegał królewicz.
— Szambelan Watzdorf...
Królewicz powiódł oczyma osłupiałemi dokoła.
— Macie dowód?
— Przy sobie: w ręku trzymam list znaleziony u niego i medale...
— Widziéć nie chcę, nie chcę — odparł królewicz, ręką się zasłaniając — ani ich, ani jego: precz... precz.
— Puścić go bezkarnie? — zapytał Sułkowski — nie może być. Poniesie za granicę potwarze i szerzyć je będzie, kto wié jakie? Może na ś. p. ojca W. Królewskiéj Mości...
— Szambelan Watzdorf? Watzdorf młodszy? — powtarzał Fryderyk — lecz cóż? lecz jakże...
To mówiąc, otarł pot z czoła.
— Königstein — rzekł krótko Sułkowski.