Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lencya doskonały przykład na hr. Moszyńskim, który się o serce hrabiny nie troszczy wcale.
Brühlowi rumieniec wytrysnął na twarz, stanął, uśmiechał się jeszcze, ale cierpliwości mu brakło z tą szczypawką, która go kąsała.
— Panie szambelanie — odezwał się — mówmy seryo: czy zgrzészyłem czém przeciw wam, że mnie pragniecie żarcikami swemi dojmować; czy to tylko przywyknienie do kąsania, którego nie chcesz się pozbyć?
— I jedno i drugie może — odparł Watzdorf — ale nie spodziewałem się ażeby takiego olbrzyma jak W. Ekscelencja, taka pchła jak ja zaboléć mogła.
— Nie boli mnie też to — przerwał Brühl — ale nieprzyjemnie swędzi. Czy nie bezpieczniéjby było miéć we mnie przyjaciela?
Watzdorf wybuchnął śmiechem.
— Ministrowie nie mają przyjaciół — zawołał — to stoi przecie w elementarnym katechizmie polityków.
— Zato na nieprzyjaciołach nigdy im nie zbywa.
Watzdorf ukłonił się jakby do niego pito, zdjął kapelusz i poszedł nie oglądając się w boczną ulicę.
Było to jakby wypowiedzeniem wojny. Brühl osłupiał prawie.
— On? mnie? wojnę i przyjaźń wypowiadać? Cóż? oszalał chyba? Co to jest? Zawsze mi był nieznośnym, zkąd nagła taka złość do mnie? To potrzebuje rozjaśnienia.
Szybszym krokiem, zasłoniwszy się płaszczykiem, poszedł wprost ku domowi. Po drodze miał właśnie dom w którym pracował Hennicke i wsunął się doń. Przy kancelaryi, osobny pokój przeznaczony dla ministra, stykający się z tym, w którym radzca zasiadał, był pod kluczem jego. Wszedł więc niepostrzeżony i zastukał do kancelaryi, w któréj żywe głosy słychać