Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skromnéj powiérzchowności spodziewać było można, strojne było w zwierciadła, w wytworne sprzęty i wonne od wiosennych kwiatów. W pierwszym dosyć dużym pokoju, stał nakryty do obiadu stoliczek na dwie osoby, świecący od sréber, kryształów i porcelany. Nie było nikogo, oprócz hrabinéj i ptaszków, które w bronzowych klatkach świergotały, idąc w zapasy ze swemi braćmi na swobodzie.
— Tak późno! — szepnęła Moszyńska, którą Brühl w rękę całował.
— Prawda, późno — odparł minister, dobywając brylantami kameryzowany zégarek — ale mnie wstrzymano interesem niemiłym a ważnym.
— Niemiłym? cóż takiego?
— Dziś nie mówmy o tém, radbym zapomniéć...
— A ja chciałabym wiedziéć...
— Dowiecie się kochana hrabino; zawsze zawcześnie o rzeczy nieprzyjemnéj — rzekł Brühl, siadając naprzeciw niéj i głowę opierając na dłoni. Cóż zresztą dziwnego, że człowiek, co jak ja, po stopniach iść musiał i doszedł trochę wyżéj, ma nieprzyjaciół w tych, co za nim pozostali, i którzy się mszczą bezsilnemi szyderstwy.
Hrabina, która słuchała z uwagą natężoną, poruszyła się żywo i z uśmiechem lekceważenia, piękną rączką uderzyła po stole.
— Szyderstwy! potwarzami! słowy! — zawołała — i wy jesteście tak słabi, że na to zważacie? że was to obchodzi? że boli? Musiałabym zwątpić o was kochany Henryku, gdybyście być mieli tak słabi. Kto chce wielką w świecie odegrać rolę, ten na sykanie widzów wcale zważać nie powinien ani się powodować oklaskami. Jedno i drugie nie wiele warto. Jeżeli cię boli posłyszane słówko, żal mi cię: nigdy nie dojdziesz do niczego. Nadto trzeba umiéć być wyższym...