Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hennicke ruszył ramionami.
— Pięknąbyśmy mieli policyą i dobrych szpiegów, gdybyśmy tego dojść nie mogli! Ten medal daj mnie... — dodał Brühl — ja go potrzebuję miéć. Zkąd go masz?
— Mnie go niewidzialna podrzuciła ręka. Znalazłem go w domu na stoliku. Znajdziecie może i wy u siebie.
— Potrzeba surowości do ostatecznych posuniętéj granic, do Koenigsteinu na całe... krzyknął minister. Niedawno Erella trzeba było przewietrzéć, oprowadzając po ulicach; ale tego jegomości bezpieczniéj zamknąć, aby się nauczył szanować ludzi.
— Najprzód go trzeba znaleźć! — mruknął Hennicke. Postaramy się o to... Mnie w tak dobrém towarzystwie — rzekł z tajonym gniewem — wcale nie wstyd. Ekscelencyom może być przykro stać obok ex-lokaja.
Spojrzał bystro na Brühla.
— Ha! ale ten lokaj potrzebny... bez niego obejśćby się było trudno... dużo rzeczy widział, wiele słyszał, nie mało ich przez ręce przepuścił; gdyby się go pozbywać chciano...
— Cicho, milcz Hennicke — przerwał minister — niepotrzebne czynisz przypuszczenia. Medal wykupimy i zniszczymy, a sprawcę ty znajdziesz. Za kilka tysięcy talarów, wiele zrobić można.
Wyprawić człowieka rozumnego do Holandyi na miejsce.
— Ja sam pojadę — rzekł Hennicke... nie dziś, to jutro namacam tego jegomości. Nie byłby człowiekiem, żeby coś tak dowcipnego wymyśliwszy, nie pochwalił się z tém przed kimkolwiek. Trochę cierpliwości... będziemy go mieli.
Brühlowi było pilno, skinął na konfidenta i wyszedł — Hennicke znikł. Chmurniejszy nieco pobiegł się przestroić, oblać wonną wodą, dobrać sobie do stroju tabakierki, szpady, peruki i kapelusza. Spojrzał na zégarek i kazał zachodzić karecie.