Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przeciwnym kącie, patrzą na siebie i języki sobie tylko pokazują.
— A to musi być pocieszne! — szepnął królewicz — ale mnie tego widziéć niewypada; nawet jutro przy obiedzie; nie, niewypada: żałoba!
Guarini zmilczał.
— Frosch jest bardzo pocieszny, ja go lubię — odezwał się królewicz i spojrzał na Sułkowskiego, który się przechadzał pocichu. Padre usiłował coś z twarzy odgadnąć, ale oprócz dumy i zadowolenia w Sułkowskim nic nie dostrzegł. Królewicz wskazał na niego palcem Guariniemu i krótko szepnął:
— Dobry przyjaciel... w nim nadzieja... gdyby nie on, nie byłoby spokoju.
Ksiądz głową tylko skłonił potakując.
Wtem Sułkowski, który wiedział jak królewiczowi długa rozmowa była uciążliwą, przystąpił do Guariniego:
— Pana naszego niczém rozerwać — rzekł — a tu trosk tyle...
— Ja sądzę — ozwał się jezuita — że przy waszéj chętnéj pomocy, wszystko się ułatwi.
— Tu, w Saxonii zapewne — odparł Sułkowski, na którego królewicz patrzał i dawał znaki zgody — tu w Saxonii, ale w Polsce...
— Świętéj pamięci król zostawił tam przyjaciół i sługi wierne. Ks. biskup Lipski. Cóż mówi Brühl? — zapytał Guarini...
Królewicz spojrzał na Sułkowskiego, jakby mu wzrokiem dawał pełnomocnictwo do opowiadania. Sułkowski na wspomnienie Brühla, chwilkę się krótką zawahał, lecz natychmiast dodał: