Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwsze role obejmą pazie z całego świata i lokaje ze wszystkich dworów.
Hasse, który słuchał, skłonił się i cicho szepnął: — dosyć! dosyć! a nuż kto podedrzwiami. Nam tego nawet słuchać niebezpieczno.
Watzdorf ruszył ramionami.
— Gdzież pan był w marcu przeszłego roku? — zapytała niby roztargniona Faustyna.
— Ja? w marcu? czekajcie... no nie wiem.
— Znać chyba, żeście nie byli w Nowym-Rynku, gdy na nim prezentowano smutny dramat Majora d’Argelles.
Watzdorf milczał nie przerywając.
— Wiecie, ten d’Argelles, co to tak ostrą mówił prawdę, czy potwarz, nie oszczędzając nikogo, co je pisał i rozsiewał. Ja miałam okno naówczas i patrzałam.
Żal mi było biédaka: wydali go Francuzi, bo niegdyś służył on u nas. Postawili go pod pręgiérzem wysoko wśród tłumów ludu. Kat nad głową złamał mu szpadę i rzucił pod nogi, dał mu dwa policzki aż krew się ustami rzuciła i garść paszkwilów wetknął mu w gębę.
Płakałam patrząc na biédnego człowieka. Siedzi w Kaspelhauzie w Gdańsku z ogoloną głową, aż się śmierć nad nim zlituje.
— W istocie to ciekawa historya, signora Faustina — odezwał się szydersko Watzdorf — ale wiecie, kogo ja więcéj żałuję, niż majora d’Argelles, tego, który się tak okrutnie i nieludzko mścił na nim.
To mówiąc, Watzdorf spojrzał na włoszkę nieulękły wcale.
— Signora Faustina — rzekł — teraz następuje żałoba, będziecie mieli czas odetchnąć i głos nastroić tak, aby nowego pana oczarować, a królować mu, jakeście nad nieboszczykiem królowali. A wiecie, co ja wam powiem... To będzie daleko