Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A hr. Moszyński! — wtrącił Hennicke.
Brühl drgnął i zarumienił się, spojrzał na mówiącego bystro, jakby chciał dojść czy to nazwisko wspomniał z myślą podstępną.
Hennicke miał twarz niewinną i spokojną.
— Hr. Moszyński nic nie znaczy — syknął Brühl — nie znaczy nic i znaczyć nigdy nie będzie.
— N. Pan oddał mu własną córkę — rzekł Hennicke powoli.
Brühl zamilkł.
— Ludzie mają złe języki — począł odpocząwszy nieco Hennicke — na pannę Cosel mówiono że wolałaby była kogo innego nad hr. Moszyńskiego.
Spojrzał mu w oczy: Brühl stał dumnie milczący.
— Tak — wykrzyknął z niecierpliwością — tak; wziął mi ją, wyżebrał, wyintrygował.
— I zrobił w. Exc. największą łaskę w świecie — rozśmiał się Hennicke — stara miłość nie rdzewieje, powiada nasze przysłowie. Zamiast jednéj sprężyny, dwie miéć możecie.
Spojrzeli sobie w oczy, ale znać było na twarzy Brühla chmurę, która po niéj przeciągnęła.
— Dosyć o tém — dodał — a więc Hennicke tyś mój, rachuj na mnie. Co dzień o szóstej, tylnemi drzwiami... miéć będziesz biuro tu u mnie: jutro dostaniesz pierwszą nominacyę.
Hennicke się skłonił — I pierwszą pensyę do podniesionéj pracy stosowną.
— Tak, jeśli pomyślisz o tém, aby ją było czém zapłacić.
— To moja rzecz.
— Godzina późna i bądź zdrów.
Hennicke pocałował go w ramię i położył rękę na sercu, a potém powoli, cicho i nieznacznie się wysunął.
Brühl targał dzwonek.
Wpadł kamerdyner przestraszony.