Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiedzieli więc co się z niémi stanie, a nawet dokąd się po pogrzebie udać mieli. Na zamku przygotowaną już była stypa, w któréj wszystka rodzina miała zasiąść do żałobnych stołów. Gdy na cmentarzu pogrzeb się odbywał, na grodzie w podwórcach stawiano na prędce z desek układane na pniakach stoły, gotowano mięsiwa i beczki piwa i miodu. Stosy chleba leżały przy nich, całe barany i kozły piekły się na ogniskach, a czeladź się około uczty krzątała.
Nie było bowiem naówczas najuboższego nawet pogrzebu bez stypy, którą po sobie pogański jeszcze zostawił obyczaj, a biesiady te niekiedy tygodniami trwały. Ów tysiączny lud i ród nakarmić nie było łatwą sprawą, choć nie wiele wymagano dla ugoszczenia, chléb, mięso, kasza, miód i piwo starczyło...
Na trumnę starego Odolaja sypał się już piasek żółty, którego pierwszą garść rzucił syn najstarszy, a Boleszczyce stali jeszcze niemi, zboleli, nie wiedząc, co daléj poczynać mają.
Wejrzenie ojca, z którém się spotkali, nic ich nie nauczyło, był w niém raczéj przestrach niż radość, więcéj przerażenia niż miłości rodzicielskiéj. Znali ojca jako surowego i nieubłaganego sędziego, stali się mu nieposłusznemi, nie wiedzieli co ich spotkać miało...
Gdy tłum ze cmentarza miał zaczął odpływać nazad ku gródkowi, stojący u wrót Boleszczyce,