Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mień położyć. Zobaczycie go przy kościele na cmentarzu.
— Człowiek był jeszcze nie stary, silny! zawołał Borzywój.
— Ale go złamało życie, zgryzota, upadek... mówił przełożony. Jeśli się nie mylę, wyście go tu widzieli już w sukni naszéj, naówczas był wychudły i zwiędły, późniéj zamęczył się sam pracą do upadłego dobrowolną. Była to natura gwałtowna i namiętna, która potrzebowała być czynną, a gdy dobrze czynną być nie mogła — naówczas szał ją porywał. W klasztorze na chwilę nie można go było namówić do spoczynku. Najcięższa robota najulubieńszą dlań była. Gdy pot ciekł ze skroni, całe ciało drżało z wysilenia, siły się wyczerpywały, naówczas uspokajał się w nim ów duch buntowniczy. Gdy siedział bezczynny gryzły go wspomnienia, pożerały myśli, zrywał się choć w nocy i biegł albo poruszać młyn, lub bić w stępie, lub drzewo rąbać... Nawet gdy już chorzał, na łożu go utrzymać nie było podobna. Do ostatniéj godziny, ze złożonemi rękami domagał się, błagał roboty ciężkiéj.
Najogromniejsze ciężary kładł na barki, zaprzęgał się nieraz do wozów, wlókł kłody z lasu — a przytém pokarmu używał mało i wodę pił tylko... Zdawało się, że w ten sposób chce życie w sobie zgasić, a była go w nim jeszcze taka potęga i moc, że w zdumienie nas wprawiała.