Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam źle przyjęto. Ale pan nasz serce miał uciśnięte i myśli pomięszane. A zamiast za gościnę królowi węgierskiemu być wdzięczen, tak się z nim obchodził, jakby on mu podległym był.
Król i to od dobroczyńcy znosił, ale panowie węgierscy szemrać, sarkać i burzyć się poczęli. Więc gdzieśmy pokoju i druhów szukali, znaleźliśmy nieprzyjaciół i nowe utrapienie.
Król jak w domu ze wszystkiego się urągał, tak i tu lekceważył wszystko. Z dumy swéj nie ustąpił na włos, ani się chciał dać ugłaskać... Ciężkie z nim były godziny nasze; a co przyszło wycierpieć i każdemu z nas, i wszystkim nam, jednemu Bogu wiadomo. Im bardziéj doskwierało nieszczęście, a z Polski gorsze wieści dochodziły, tém on na przekor szaleńszym był i rozpasańszym.
Kilka razy we dworze się przyszło zamykać i u ostrokołów bronić przed nacierającemi Węgrami, których gościnności ani chciał szanować, ni być wdzięcznym za nią.
— Ja tu panem jestem — mówił głośno. Kto króla wam dał, kto spokój przywrócił? ja — króla macie z ręki mojéj — kraj wasz, kraj mój.
I tak téż poczynał sobie jakby doma, a gdyśmy Borzywój, ja, Drużyna, Miszko i inni prosili go aby się miarkował, nogami nas kopał i psami łajał...
Królowej płacz na nic się też nie zdał, chyba