Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz abym męczył się dłużéj... Wszyscyście tacy, przez miłosierdzie męczycie! Wtém oko jego padło na róg wiszący u boku, wziął go w rękę. Był to złamek już tylko, który nie mógł wydać głosu, odrzucił go wprędce. Pragnienie paliło — głód dokuczał i zapomniawszy się ręce obie wyciągnął do flaszeczki, którą mnich trzymał przed nim, chwycił ją, a raczéj wyrwał, nachylił i nie dając sobie odebrać, wypił do dna, potém z pogardą i szyderstwem, rzucił precz w krzaki, dziko się śmiejąc.
Na wycieńczonym człowieku napój w mgnieniu oka skutkować począł, oczy zajaśniały, twarz zadrgała, lice poczynało się rumienić. O. Otton z początku z przestrachem na to patrzał, potém z radością, życie jeszcze niewyczerpane powracało.
Mnich, chociaż sam głód czuć poczynał, zwrócił się do koszyczka, przypomniawszy chleb i sér, który miał z sobą. Na widok jadła, myśliwiec przegiął się cały ku niemu, i znowu dłonie wyciągnął niecierpliwie. Niezostawując nic dla siebie mnich oddał co miał.
Ze zwierzęcą chciwością rzucił się na chléb wygłodniały, nie patrzał na księdza, cały w sobie, jadł żarłocznie i śmiał się. Raz na żywego jeszcze psa spojrzał, jakby z nim podzielić chciał strawę, lecz głód przemógł — pożerał nie oglądając się więcéj.