Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i złociły się, szarzały i czerwieniały jak odrąbane skał ściany, po których leciały w dół pianą okryte strumienie. Na te obrazy pięknego górskiego świata bożego — O. Otton czasem się zapatrywał aż — do grzechu! Wyrzucał sobie nawet to rozmiłowanie się w pięknościach znikomego świata — choć tłumaczył sobie, że w niém było i uwielbienie wszechmocności Boga. Gdy patrzał, łzy mu płynęły jakieś, z nieznanego źródła, i były niemal modlitwą.
Cóż gdy na ten krajobraz bez końca, którego skrajów nie mogło dosięgnąć oko — padły cienie od chmur i promienie słońca, czyniąc sobie igraszkę jakby z gór jasnych, które czyniły ciemnemi, czarnych które nagle okrywały blaski złotemi. Wówczas świat ten ożywiał się, mienił, dyszéć się zdawał i przechodzić jakieś dzieje rozkoszy i boleści. Całunem mgły osnuwała się góra i stała jak wdowa w żałobie, a drugie urągały się jéj purpurą i złotem. To znowu z między dwu chmur strzelał promień długi niby oszczep złocony, przerzynał lasy, ubielał skały i odkrywał kątki rozkoszne jak ogródki, które wprzód ciemność światu kradła. Jak łaska z niebios zstępowała jasność na lasy i widać je było z najdrobniejszemi gałązki, jakby z bronzu odlane, na tłach sinych gór dalekich. Chwila tylko, chmura tylko, wnet co się pyszniło już znikło, co nie żyło wstało do życia...