Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy dzieło bożéj ręki cudowniejszém mu się nie wydawało... To budzenie się do życia całéj natury, łzy zachwytu wywoływało mu na oczy. Cudem zdawało mu się wszystko, choć tyle wiosen przeżył w życiu swojém, choć tyle ich widział i pamiętał. Zdało mu się że żadna jeszcze taką jak ta nie była.
Drugiego dnia stała się zieloność na łąkach w górach, trzeciego ponabierały pączki i przyleciały jaskółki niespokojne lepić gniazda, bociany chodziły po nad strumieniami, dzikich gęsi wiły się sznury spóźnione, i żórawie klekotały gdzieś lecąc pod obłokami wysoko.
Nawet w spokojnym Ossiackim klasztorku, którego życie latem i zimą jedno było, wiosna przyniosła wesele i głośniéj chóry nocne zakonników chwałę nuciły bożą. Dla wielu z nich jak dla O. Ottona pora ta zwiastowała także pracę w polu, ogrodzie, około budowli, od któréj odpędziła zima. Radowali się wszyscy, bo praca nie karą bożą, ale darem najdroższym Opatrzności, osładzającym życie. I jednego dnia téj wiosny tak szybko nadciągającéj i wesołéj, O. Otton z kijem w ręku, z nożem w kieszeni, z koszyczkiem, w którym chleba i séra był kawałek, wychodził już, za pozwoleniem przełożonego, z furty klasztornéj na cały dzień, na łowy lekarskie, po zioła, pączki, korzonki i co las a góry dać mogły. Śmiała mu się pomarszczona twarz z pod