Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lud trzeba ruszyć, a nie obcych ściągać, lud, gmin.
— Miłościwy panie — lud teraz się wyciągnąć nie da. Zapóźno.
Król się obruszył gniewny.
— Boście wy wszyscy baby, tchórze, i bez mózgu czereda! Nieumiecie nic, a ja sam od chaty do chaty chodzić niemogę.
— Od chaty do chaty chodzili księża i postraszyli ich...
Bolesław legł dopiwszy kubka, odwrócił się do ściany, i natychmiast zmienił rozmowę; chciał się dowiedzieć o liczbie ziemian i rycerstwa, które pod Wawelem stało. Borzywój nie umiał odpowiedzieć na to, uląkł się tylko, gdyż przewidywał myśl króla, który mógł z garstką sobie wiernych rzucić się na tłumy.
Wszystka ta gromada, jaką król miał przy sobie, ograniczała się do kilkuset głów zaledwie, a zbierający się ziemianie i rycerstwo po przedmieściach i stojący w okolicy, na tysiące się liczyli; byli dobrze zbrojni i przez samego niegdyś Bolesława do wojen zaprawieni. Byłato czujna straż otaczająca Wawel, wyczekująca na ustąpienie króla, do którego zmusić się go, naostatek choćby głodem, spodziewali...
Długo milczał król jakby usypiał, potém porwał się i zawołał sięgając do próżnego kubka, który sobie nalać kazał.