Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wach obecnych, odbierał wejrzenie groźne i zmuszonym był milczeć.
Twarz tylko królewska świadczyła, że to co z niego nie wychodziło, pożerało go wewnątrz. Żółkł, starzał, posępniał, a wesołym chcąc być, stawał się złym. Najmniejsze przewinienie we wściekłość go wprawiało.
Wieczorem, po powrocie Borzywój poszedł z innemi za królem do sypialni, a gdy się tamci porozchodzili, u drzwi pozostał. Król zobaczywszy go, stojącego uparcie, w chwili gdy na sen kubek miodu dopijał, wedle zwyczaju, odezwał się ostro do niego:
— Czego ty chcesz odemnie!
— Miły panie, odparł Borzywój, czasem i o tém mówić trzeba co boli.
— Nie! zawołał król — o tém co boli tylko baby rozprawiają, mężowie ból powinni umieć zwyciężyć i śmiać się.
— Gdybyście pozwolili, miłościwy panie — odezwał się Borzywój.
— Mów, gdy cię język piecze — rzekł król niecierpliwie, mów a niebaw mi długo.
— Nie kazalibyście mi do Węgier jechać i przyprowadzić trochę ludu?
— Ja? prosić o posiłki u cudzych ludzi na domowe sprawy! — wybuchnął król. Cóż mi grozi! — Stoją i patrzą, poczynać nic nie śmieją.