Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciała uciekać, rozmyśliła się i wróciła. Łzy miała na oczach, serce matki zwyciężyło.
— Oto ją tu wiozą, matusiu najdroższa! Ona jeszcze na mnie dla sromu patrzeć nie może... Chora jest, nieszczęśliwa, ulitujże się! ulituj!
A widząc że się matka waha jeszcze dodał:
— Cóż ona winna! co winna!
A tuż i wrota skrzypiały, które na oścież otwierano, i wóz się powoli wtaczał w podwórze na którym ledwie żywa leżała blada Krysta. Mścisław skrył się u węgła. Wóz się zatrzymał u wnijścia. Sulisławowa już nie uciekała, łzy jéj ściekały po policzkach.
Starucha zwolna podniosła bezwładne choréj ciało, ręką ostrożnie jéj odchyliła zasłonę z twarzy. Krysta otwarła oczy strwożone i natychmiast zamknąć je chciała, gdy przed sobą ujrzała i poznała matkę, która ku niéj drżące wyciągała ręce.
W jéj umyśle znów stał się przewrót dziwny, życie znów niby się snem wydało, a otwarcie oczów przebudzeniem.
— Matuś ty moja! odezwała się.
— Dziecko moje!
I głowa nieszczęśliwéj spoczęła na ramieniu staréj, oczy się jéj jak do snu spokojnego zamknęły...
— A! jaki to był sen okropny! — poczęła szeptać. A! to ja w Górze! w Górze... Oglądała