Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mścisława, ale twarz staruszki, która jéj jak niańka dziecku, głowę otulała.
Zamknęła oczy — niechciała patrzeć. Wóz zwolna się poruszył, a za nim Mścisław sam konno, gdyż go nikomu niechciał powierzyć.
Do Bużenina z chorą było mu zadaleko; bliżéj do Góry, w któréj owdowiała matka Krysty mieszkała, bo tylko jeden mały dzień drogi. Tam téż jechać kazał.
Krysta na wysłanym wozie leżała jak w kolebce, dając się karmić i poić, bezmyślnie, jak dziecię. Zdało się jéj że to wszystko co przeżyła, snem było; że znów powracały dni dzieciństwa i młodości; że mogła być znowu szczęśliwą, spokojną, kochaną.
Tamto wszystko co się jéj przypominało z przeszłości burzliwéj — zmorą jakąś było straszną, która przeminęła na wieki.
W nogach jéj na wozie siedząca starucha zgarbiona, otulała ją ciągle i jak dziecku do snu nuciła.
Mścisław jechał umyślnie zdaleka, aby tentent konia ją nietrwożył i brzęk żelaza które miał na sobie. Drugiego dnia nad ranem koniom dla paszy i spoczynku stanąć trzeba było. Mścisław kryjąc się jeszcze przed nią, przez litość, którą miał nad nieszczęśliwą, poszedł w zarośla spocząć opodal od wozu.
Stara pomogła Kryście chusty odrzucić, aby