Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc: krew! krew! We wrotach straż niewiast nie zatrzymywała, dano się jéj wyśliznąć, nie przypatrując nawet, o mroku.
Niewiedziała ani dokąd szła, ni co się z nią stać miało — uciekała od krwi, która goniła za nią. Ku miastu zszedłszy, zobaczyła kościołek na Skałce, i widok jego przeraził ją na nowo, uchodzić zaczęła pędząc co sił, bez drogi, na oślep — a krzycząc: krew! krew!
Biegła tak drżąca, zdyszana, zapłakana, aż póki, dostawszy się na gościniec jakiś nie padła. Oprzytomniawszy poznała tę drogę. Stał nad nią drewniany krzyż, obwieszony płachtami chorych ludzi. Tą drogę — pamiętała, jechała niegdyś z królem, gdy ją z Bużenina na zamek uwoził, śmiejąca się jeszcze, szczęśliwa, marząc, że zostanie królową.
Wracała nią teraz pieszo, zapłakana, nieprzytomna, przelękła, patrząc niespokojnie na siebie, na ręce swe, na szaty, na nogi, i widząc wszędzie, krew!
Upadła znużona na ziemię wilgotną i zerwała się prędko, bo mokra darń wydała się jéj krwią przesiąkła... Chciała biédz daléj, gdy brzęk oręży i tentent koni ją nastraszył — przypadła znowu, pragnąc się ukryć.
Gościńcem jechał cały zastęp ziemian zbrojnych — coraz bliżéj, coraz głośniéj chrzęszcząc zbrojami, brzęcząc łańcuchami; miejsce było od-