Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wdarł tu, miejsce splugawione przezeń, modlitwą oczyścić. Borzywój nadto był dumny, aby się długo z niemi spierał, po takiém przyjęciu. Kilka przekleństw srogich z ust mu się wyrwało, pięściami pogroził i z namiotu wybiegł wściekły z gniewu. Po drodze przechodząc obóz i stojących kupami ludzi, co wycierpiał od szyderstw i przekąsów, plucia i odgróżek, ledwie znieść potrafił. Niemógł się do nikogo chwycić bo by żyw na zamek nie wrócił. Przyszedłszy tu, tak był jeszcze nieprzytomny i pomięszany, że do króla nie poszedł i siadł w kącie, aby to czém go nakarmiono, wydychać. — Przebył tak dość długi czas, gdy go zawołano do króla.
— Cóżeś przyniósł! — krzyknął niecierpliwie Bolesław — mów!
— Nie miałem z czém spieszyć, ponuro odparł Borzywój. Znać oni was niechcą. Krzyczą abyś z ziemi téj uchodził
Król stojąc naprzeciw mówiącego, rzucił się z gniewu ku niemu.
— Moją jest ta ziemia a nie ich! Moją! zawołał głosem wielkim: korony mi z głowy nie zedrze nikt. — Chcą wojny, to ją będą mieli — będą ją mieli.
Kazał sobie powtórzyć Borzywojowi wszystko, co w namiocie słyszał, do słowa i począł myśleć o obronie.
Tegoż wieczora, z ludzi którzy przy nim po-