Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy ujrzano jednego z Boleszczyców, idącego ku namiotom, prawie bezbronnego, zdziwienie było wielkie; nikt przecie po drodze ani go zaczepił, ni się tknąć ważył.
Dopuszczono go do namiotu Leliwy, który mu na zapytanie ludzie wskazali.
Znalazł tu kołem zasiadającą starszyznę. — Spojrzeli na wchodzącego, którego z oblicza znali, a ze stroju widzieli iż do dworu należał. Nikt ani powstał, ani go pozdrowił; gospodarz z pod brwi nawisłych patrzał nań pogardliwie.
— Przychodzę do was od króla! rzekł Borzywój.
— Od jakiego? — zapytał sparty na ręku stary. Od króla? my tu żadnego nie znamy. Ten którego mieliśmy, wyklęty został i odsądzon od korony, a nowego jeszcze nie wybrano.
— Tak to już myślicie! rzekł Borzywój. — Dziwna rzecz aby klechy miały królów sądzić.
— Przecie ich namaszczają i koronują — odezwał się duchowny, który siedział za Leliwą.
— Nie moja sprawa to a wasza, rzekł Borzywój. Przychodzę od Bolesława syna Kaźmirzowego, który dla mnie jak był tak jest królem: po co tu obozem pod jego zamkiem leżycie? Chcecie z nim wojny? przyszliście mu w pomoc? król, pan mój miłościwy, wiedzieć potrzebuje.
Na to pytanie nikt nic nie odpowiedział, patrzali po sobie, jakby naradzając się, z czém go