Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Borzywój, zawsze mężny i przytomny, teraz mruczał niezrozumiale, mięszał się, mówić niemógł.
Naostatek buchnęło z niego...
— Król, król — dla króla — szliśmy z królem... bronili jego.
— Król! król ranny!! — załamując ręce krzyknęła Krysta. — Któż śmiał się porwać na niego! Król?
Borzywój tylko głową potrząsł. Męczył się znów długo nim na słowo się zdobył.
— Nie ranny... rzekł — klechę trzeba było ukarać... zdrajcę? — Zabił go król! zabił!
Krysta twarzą się rzuciła na siedzenie i płakała. Borzywój stał, wciąż patrząc na swe ręce i wciąż je ocierając. Milczał zadumany. Podniosła się spłakana Krysta wołając.
— O Boże! król!
— Uspokójcie się, bełkotał Borzywój, który sam spokojnym nie był i czoło spotniałe lub dłonie pożółkłe ocierał ciągle. Uspokójcie się. Co król miał zrobić! Nie chciał go puścić do kościoła... Na progu... król ciął go — ciął... padł — porąbaliśmy w kawałki... małoż ludzi ginie na wojnie...
Toć wojna była! Krysta pochwyciwszy te słowa, krzyknęła znowu i odbiegła od niego daleko, kryjąc się w kąt izby i twarz tuląc do ściany.
Borzywój stał pomięszany w miejscu, sam so-