Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podwórce, na zamku zrobiło się jakoś pusto i czarno. Krysta wyjrzała z trwogą ku temu miejscu, gdzie wczoraj takie brzmiało wesele. Tam parobcy z ostrzyżonemi krótko głowami, w brudnych sukmanach zwijali się z winnikami i mietli śmiejąc się śmietnisko. Niekiedy schylił się który, podjął błyszczącego coś i cieszył, zbiegali doń wszyscy, wyrywali sobie i śmiechem ich dzikim znowu rozlegało się podwórze. Usłyszawszy go Krysta schowała się i napół zasunęła okiennice.
Na zamku, po wczorajszéj burzy wesela — cicho było jak w grobie — król wyjechał, goście poszli precz, Rusini spali, czeladź spoczywała, od miasta nawet głosów i życia słychać nie było.
Dzwonek na Skałce zadrgał raz jeszcze i dźwięk jego obumarł w powietrzu.
Cisza ta wydawała się tak niemal straszna jak wczorajsza wrzawa. Dzień był żałobnie smutny, niebo gęste oblekały mgły z poza których słońce się wybić nie mogło. Białe osłony zdawały się ciężyć nad ziemią i dusić ją — nie było powietrza dla piersi, oko nie mogło przebić tych opon gęstych i nieprzejrzystych. — Odetchnąwszy czuć było woń mgły duszącą, co jak spalenizna jakaś, gryzie by dym i dławi.
Krysta siedziała w oknie, o krawędź oparta, patrzała i słuchała, myślała coś i rwały się jej