Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stował niż w otwartém polu, a samo męztwo nie starczyło.
— A no! będzie co losy zrządzą! — westchnął Dobrogost.
— Król ma szczęście — dodał Borzywój.
Inni szeptali między sobą, wtém król nagle od stołów zawrócił ku nim znowu. Szedł krokiem prędkim i nachmurzony, odezwał się do Borzywoja.
— Prawda to, że biskup mi broni kościoła?
— Tak mówią — odparł Boleszczyc.
— Klecha ten śmie przedemną zamykać kościoły które moi dziadowie im pobudowali! — Mnie, ma być wnijść nie wolno!
Wstrząsł się cały.
— Trzeba choć poprobować czy do kościoła nie wpuści — począł szydersko. — Na zamek już nie chodzi, boi się!
— Na zamku od tamtego dnia kościół zaparty — rzekł Zbilut.
— A na Skałce mszę prawi? — zapytał Bolesław.
— Tak jest, codzień na zaraniu dzwonią na nią — odpowiedział Borzywój.
— Jutro zemną, wszyscy, na Skałkę! — oko w oko spotkamy się z obrzydłym klechą.
Niektórym z nich pobladły twarze.
— Miłościwy panie — ośmielił się wtrącić Dobrogost — Kościół.