Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie próbowali kłów moich! — dodał.
Władysław milczał, okazując trwogę na twarzy, zmięszało go to nagłe rozpoczęcie rozmowy.
Spojrzał nań król.
— Cóż ty na to? bracie?
— Ja? — spytał cicho Władysław — ja? ty znasz mnie! wolałbym żeby i łowów nie było i kły się nie potrzebowały ostrzéć.
— Ty babą byłeś i jesteś — przerwał Bolesław. — Z ludźmi głaszcząc nic się nie robi, chłostać ich trzeba, żeby niemi orać!
Podniósł pięść do góry i oczy mu zaświeciły.
— Panuje się siłą a nie prośbą! — dodał.
— Duchowieństwo — westchnął Władysław — to gorzéj niż wojsko najpotężniejsze... Sam cesarz musi mu ulegać! Inna rzecz z poddanémi. Jesteś królem koronowanym, masz władzę, możesz karać najsurowiéj tych, co ci przewinili — ale — duchowni! biskupi! a! bracie mój!
To mówiąc, złożył ręce i zamilkł nagle. Bolesław przystąpił doń, po ramieniu go uderzył, usta mu się wydęły pogardliwie — śmiać się począł.
— Duchowni są moimi poddanymi jak inni — zawołał król. — Dwóch panów na jednéj ziemi rządzić nie może, jak dwa wilcy się zajedzą.
Władysław umilkł znowu, złożył ręce, wzdychał. Król powiedziawszy te słowa, czekał, aby się odezwał i stał przed nim z wyzywającą, szyderską twarzą.