Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

męzkiego, tak, że mu na ojcowskie zabawy, dwór, biesiady patrzéć prawie nie dopuszczano. Gdy się czasem Bolesław upomniał o Mieszka, stawała w obronie słabego wychowanka babka Dobrogniewa, padała do nóg panu Wielisława, błagając, aby go im jeszcze rok tylko, jeszcze pół roku, jeszcze choć krótko zostawił, bo dziecię słabe było, bojaźliwe i nieśmiałe.
Chłopak téż w istocie w obec ojca szczególniéj trwożliwie się stawił; z twarzy piękny był, blady, tęskny od matki i babki przejętémi smutkami, a na twarzy jakaś przedwczesna dojrzałość roztropna, wczesny skon zdawała się zapowiadać, w cieple macierzyńskich uścisków rozwiniętemu kwiatkowi.
Tu w tych „teremach“ dwóch królowych, ciche tylko słychać było śpiewy, pobożne pieśni, stare baśnie o dalekich krajach, życie płynęło jednostajnie, spokojnie. Jak u króla huczno zawsze bywało i hałaśliwie, tak tu milcząco a cicho.
Z chmurą na czole pomarszczoném i wejrzeniem wstrętu i odrazy wkroczył król do dworca żony, która, jak go tylko zoczyła idącego zdaleka w podwórcu swojém, wyszła z izby, wiodąc syna za rękę i stanęła w sieni pokornie, aby go powitać. Bolesław szedł milczący, a zbliżywszy się i ujrzawszy ją kłaniającą mu się do nóg, a dziecię cisnące się po ukłonie do ręki, ledwie okiem