Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Założył ręce na piersiach i uśmiechał się obojętnie.
— Prawda? — spytał milcząco Borzywoja.
— Tak ci jest — potwierdził przybyły. — Trwoga nas obejmuje, szczególniéj od biskupa i kościoła...
— A ja — rzekł król — ani kościoła, ni waszego biskupa się nie boję.
Rozśmiał się pogardliwie.
— Niechże mi otwartą wojnę wypowiedzą, zobaczą, co mogę. Ale po kątach szepczą, odgrażają się, zmawiają, a wystąpić nie śmieją, bo wiedzą, że gdy mnie w gniew wprawią, nie będę patrzył, kto przeciw mnie stoi!
— Oni już tę wojnę wkrótce zapowiadają — szepnął Borzywój. — Biskup się z klątwą nosi. A! miłościwy panie — dodał, do nóg się skłaniając — z biskupem jednym gdybyście zgodę chcieli uczynić, reszta nam nie będzie straszna.
Król go z niechęcią odtrącił.
— Co ty rozumiesz, młokosie! — zawołał. — Patrzże na mnie czy ja się go lękam. Biskup ten poddanym mi jest jak inni ludzie téj ziemi. Ojciec jego Wielisław ziemianin był tuteczny, ojczycem jest jak wy, a nie Włochem i Francuzem. Choć i Włochy biskupi, gdy na méj ziemi siedzą, słuchać mnie muszą. Wiem, że z pod méj władzy wybićby się chcieli i nademną panować!! Ale — nie! nie dam im tego.