Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy sam jeden pozostał, ale sam nie chciał być prawie nigdy, dwornię swą liczną i młodzież gromadząc około siebie. Tym kazał to się bić, to biegać, to konie ujeżdżać, to łuków próbować, i nagrody rozdawał. Gości obcych na zamku i teraz do stołów Bolesławowskich mało się zjawiło, chyba ziemianie z odleglejszych krajów, do których jeszcze o sprawach króla słuchy nie doszły.
Miejsca gości wypełniali ludzie wojenni, a z Rusi téż i Węgier dosyć napływało różnego zgiełku, takich zwłaszcza co znając szczodrobliwość królewską, więcéj do skarbca niż do niego ciągnęli.
Najwięcéj takich bywało, co niby dary mu osobliwe przynosili, konie niebywałéj szerści, zwierzęta różne, oręż misterny, za który Bolesław w dziesięcioro zawsze obdarzał, choć mu się to na nic nie zdało. Dla tych przybyszów rano już zastawiano stoły, a wieczorem drugie, które podczas i do późnéj się nocy przeciągały, bo król szczególniéj owe nocne ucztowania lubił i przy nich najlepszéj był myśli.
Dnia tego gdy Dobrogost z Ziemą wrócili, Borzywój przed wieczorem wszedł do izby królewskiéj. Zastał pana ze psy swymi się zabawiającego, jakkby[1] mu wcale nic nie ciężyło na myśli.
Że pora była niezwykła, popatrzał nań król, i z twarzy coś wyczytawszy odezwał się:
— Czego ci tam brak? mów, pewnie o co prosić przyszedłeś?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jakby.