Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odolaj milczał, wąsami potrząsając, gładząc głowę.
— Tylkom co jak psów łajał wnuki, że z nim trzymają. Kazałem im ze dworu precz iść. Teraz wam, miłościwi moi, pora prawdę rzec. O pana téż nie łacno! Z orężem rznąć, palić i lud nam wyprowadzać przyjdą i Czechy i Ruś i Ugry i Niemcy, jak zobaczą, że gospodarza niema, a ziemie stoją otworem. Szarpać po kawałku będą radzi! Czemu nie! O króla nowego coby z nami wyrósł i do nas przyrósł nie łatwo! hę! hę! Choćby on jaki był, swój jest.
Leliwa, Brzechwa i Kruk głowami potrząsając milczeli, jakoś im to w smak nie szło, a nie wiedzieli czém zbijać starego, bo i to prawdą było. Pamiętali wszyscy wygnanie Kaźmirzowe, Masławowskie czasy i co naówczas wszystkie ucierpiały ziemie, a wiara chrześciańska.
Starzec milczał téż jakiś czas odpowiedzi czekając, a potém począł zwolna:
— Co mnie staremu grzybowi do was i do spraw waszych, blizko mi setki. Nie widać ino jak sowa przyleci, na dachu usiędzie i zawoła: Do mogiły! do mogiły! Tymczasem moje Jakuszowice nie z brzegu, zamek się i w burzę ostoi. Mnie zawierucha nie straszna, a no innym!!
Ważcie dobrze, w palce trącajcie, co lepiéj.
— I to prawda — mówił Leliwa — uchowaj nas Boże od tego byśmy bez pana zostali! A tak