Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak podniósł się na palcach, oczy szeroko otworzył i dojrzał kłąbka kurzawy.
— Nie widać nic, miły panie, ino się pył zwija po gościńcu od wiatru, albo bydło lub owce pędzą.
— Głupiś! — rzekł Odolaj — patrzno lepiéj, zobaczysz więcéj.
Hyż jakby téż mowę pańską rozumiał, stał zwrócony w tę stronę, uszy nastawił i nosem powietrze pociągał.
Nagle chłopię krzyknęło:
— Miłościwy panie, jezdni!
— Ilu ich?
Znowu tedy milczał dzieciak, a stary spuściwszy głowę, ucha nastawiał.
— Ślepiec z ciebie — rzekł — pięciu ich być musi, trutniu jakiś, mówię pięciu! Licz!
W istocie w dali już teraz rozeznać było można jeźdźców, z których dwu przodem jechało a trzech za niemi. Panowie i czeladź.
— Mów! — rzekł starzec. Tym słowem zwykł był puszczać wodze oczom swoim i chłopak powinien był zacząć opowiadać co widział. Chłopię poczęło.
— Przodem dwu na koniach, w zbroiczkach i hełmach, od których się świeci, czysto poodziewani, za niemi troje czeladzi. Konie u wszystkich tęgie, kłusują szybko, wprost na zamek.
Chłopak w ręce plasnął.