Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie prawda jest, myśmy starzy na to patrzali. Nieszczęśliwe żony i córki jako mogły się opędzały parobkom i czeladzi, uciekały po lasach, niejedna głodem zmarła i wolała śmierć niż sromotę. Wy ojcze znacie, boście tam niegdy proboszczem bywali, co uczyniła Małgorzata w Zębocinie z siostrami swemi, na wieży kościelnéj mrąc głodem zamknięta, niż by się czerni poddać miała i zbezcześcić. A było więcéj jéj podobnych. Nie wszystkie wczas ratować się mogły, niewiasty słabe, przemoc straszna, gwałt okrutny. Cóż winny one!
— A jak on ma czerń karać za gwałt na cudzych żonach — ozwał się Brzechwa, kiedy sam tak czyni, nie wstydząc się Krysty trzymać na zamku podle królowéj?
Milczeli trochę, biskup téż nie chcąc im bolu dodawać, krótkiemi słowy pocieszał, a gdy trzej ziemianie żale swe i skargi opowiedzieli, pobłogosławił ich i pożegnał.
— Dzieci moje — rzekł — Bóg się ulituje nad nami...
Pozostali sam na sam z duchownym, który czasu rozmowy niemym, ale uważnym był jéj świadkiem.
Gdy się drzwi za ziemianinami zamknęły, a kroki odchodzących w dali już tylko słychać było, biskup zbliżył się do milczącego prałata. Siadł przy nim i ująwszy go za rękę, począł powolnie.