Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słuchiwał pieśniom, w oczy patrzał pięknéj Kryście, to z nią żartował, to się zasępił i na służbę gniewał, to śmiał do rozpuku, a za nim tłumy, nie wiedząc czego się śmiały — aż po północy gęślarze na ławie, przy miodzie się pospali, król i czarnobrewa gdzieś znikli, dwór się, gdzie kto mógł i chciał do snu rozłożył i zwolna we dworcu ucichło. W podwórcach tylko u koni czaty chodziły i u drzwi pańskich mieniali się ludzie, by ich miał król na zawołanie.
Bywało tak czasem, któż mógł przewidzieć? że się Bolesław zerwał śród nocy i rozkazał na łowy, na Wawel, na wojnę, na drugi państwa koniec, gdzie się myśli pańskiéj pobiedz zachciało. Czasem obozem leżał miesiąc, niekiedy spoczynku nie dał jednéj nocy — przebiegały w nim zachcenia różne, których hamować nie chciał i nie umiał. Tak samo dobrym był i okrutnym, szyderskim i litościwym bez miary. Ci, co z nim żyli, w oczy mu patrzali, nigdy powiedzieć nie mogli, co wieczór, noc i poranek przyniesie. Na wszystko gotowi być musieli.