Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obejrzeli się za siebie naśmiewając i szydząc, a w istocie chcąc pokryć wrażenie, którego doznali, niektórzy ręce zbrojne popodnosili do góry. — Biskup nie widział tego, gdyż wzroku nie zwrócił ku nim, towarzysze tylko ze szmerem oburzenia dognali go, oburzeni i gniewni, ale wkrótce na zakręcie drogi znikł im z oczów poczet cały.
— Czegóżeś mu z drogi ustąpił! — zawołał Dobrogost do Borzywoja — byłoby mu stanąwszy zaprzeć gościniec, a nie zjeżdżać w bok... niechby on był zmuszony cofać się przed nami, a nie my przed nim!
— Albo ja wiem, co się z moim koniem stało! — odparł Borzywój — uląkł się i w bok żachnął, nie pospiałem go strzymać.... Zresztą Biskupem ci jest! a nie ustąpiłem się dla niego... tylko...
— Tylko dla czego? — rozśmiał się Dobrogost.
— Aby ludzi mu wprawić w zamięszanie — Na gościńcu się z nim rozprawiać nie nasza rzecz.
— Spojrzałeś ty mu w oczy? — odezwał się Zbilut.
— Cóż myślisz? pewnie — wzrokubym się nie uląkł niczyjego! — wołał Borzywój.
— Ale srogo patrzy jakoś, aż mrozem ścina — wtrącił Ziema. — Ciarki po mnie poszły, gdy mijając go, oczy spotkałem.
Inni się nie przyznawali, starając pokryć wrażenie żartami i szyderstwy. Oglądano się jeszcze, ale już tylko tuman kurzawy widać było za niemi.