Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krakowu. Tu téż ruch na gościńcu zaczynał być znaczniejszy coraz, spotykali więcéj wozów, konnych i pieszych ludzi.
Wszystko to na widok jadących, którzy z czeladzią, psami i ptakami, całą szerokość drogi zajmowali, zdala już ustępowało przed niemi, zsuwało się na kraje, piesi stawali, kłaniając się do ziemi, bo w nich królewską drużynę poznawano.
Boleszczyce, jakby byli w swojém prawie, nie myśleli ustępować ani się ścisnąć dla nikogo — wozy nawet musiały przed niemi zjeżdżać na role. Psy uganiały się swobodnie za owcami w polu, a odpędzić ich nie śmieli pastusi... Była to królewska drużyna.
Ludzie i niewiasty niewolne, zdala na pole zbiegali, by się z nią nie spotykać.
Nad wieczorem już za lasem byli w otwartém miejscu, gdy zdala ukazał się naprzeciw nich jezdny orszak, który téż zajmował drogę całą... Borzywój, gdy się nieco zbliżyli, wpatrzywszy się weń, oczyma dał znak swoim braciom i czeladzi, ażeby nie ustępowali.
Zdala widać już było ludzi konnych i zbrojnych, skromnie poodziewanych z cudzoziemska. — Liczba ich nie przechodziła gromadki Boleszczyców z ich czeladzią.
— To biskupi dwór i słudzy — odezwał się Borzywój półgłosem — ja ich znam, musi ktoś jechać z jego pobocznych, jeśli nie on sam...