Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co! czasby może do powrotu? — odezwał się ziewając ten, co u dębu siedział, a któremu imie Borzywój było.
— Czegóż się tak spieszyć mamy! — odparł drugi wyciągnięty na ziemi, szczypiąc trawę i wyrywając drobne kwiatki, któremi był otoczony. — Zwano go Zbilutem, a chłopak był piękny, rumiany i włos miał obfity, złocisty, który mu spadał na ramiona. — Czego się spieszyć mamy? nic nie pędzi, a tu jak u Boga za piecem cicho i wygodnie — człek choć spocznie.
— Pewnie — odezwał się trzeci — łowy téż teraz, żal się Boże, nie potém; słońce piecze jak śród lata, zwierz chudy, skóra z niego na licha się nie zdała, darmo się ganiać po lesie.
Ten, który to mówił, Dobrogost było mu imie, do starszych należał i twarz miał zmęczoną, a wyraz jéj posępny.
Pozostali nawet się nie odzywali, gdy Borzywój z pod dębu dodał:
— Na służbę do pana przecie warto pospieszyć, aby mu tam tęskno, ani gniewno nie było, żeby którego nie zażądał...
— E! — odparł jeden z tych co milczeli, zwany Odolajem — jest komu nas zastąpić. W lesie człek trochę odetchnie, gdy na zamku we dnie i w nocy spoczynku nie ma.
— Kiedy ci się tak odpoczywać chce — przerwał dotąd milczący Ziema — jedź doma do pana