Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko co młode umiera teraz — dodał Moreau wpół rubaszeie[1] wpół żałośnie.
Wjeżdżając do miasteczka, Genestas spotkał Gondrina i Goguelat’a uzbrojonych w motyki i szufle.
— No cóż! starzy kamraci! — krzyknął do nich — spotkało nas nieszczęście, straciliśmy go...
— To, to, mój oficerze! — odparł mrukliwie Goguelat — wiemy o tém dobrze. Idziemy po darninę na jego grób.
— Piękne to będzie życie do opowiadania — rzekł Genestas.
— Tak — odpowiedział Goguelat — to był, wyjąwszy bitwy, Napoleon naszéj doliny.
Przybywszy na probostwo, Genestas ujrzał przy drzwiach Butifera i Adzia rozmawiających z księdzem Janvier, który zapewne po odprawieniu mszy świętéj do siebie wracał. Jak tylko Butifer dostrzegł, że Genestas chce zsiadać, podbiegł przytrzymać mu konia, Adzio zaś skoczył na szyję ojcu, który choć wzruszony tym objawem przywiązania, nie dał tego poznać po sobie i rzekł tylko:
— Tam do licha, tęgi z ciebie chłopiec, mój Adziu, dzięki naszemu biednemu przyjacielowi. Nie zapomnę o twoim mistrzu, Butiferze.
— Ach, panie pułkowniku! — rzekł Butifer — weź mnie pan do swojego pułku. Od śmierci pana mera boję się sam siebie. On chciał, abym został żołnierzem... niech się stanie jego wola. Wiem, że mówił panu o mnie, więc może pan pobłażliwym dla mnie będzie.
— Zgoda, mój chłopcze! — odparł Genestas, uderzając go po ramieniu. — Bądź spokojny, postaram się dobrze cię umieścić.
— No i cóż, księże proboszczu — dodał, zwracając się do plebana.
— A! panie pułkowniku, jestem równie zmartwiony, jak wszyscy ludzie w kantonie, ale żywiéj jeszcze od nich czuję, jak niepowetowaną jest strata, którąśmy ponieśli. Ten człowiek był aniołem. Szczęściem, że umarł bez cierpień. Bóg dobroczynną ręką rozwiązał życie, które było jedném ciągłém dobrodziejstwem dla nas.
— Czy mogę cię prosić, księże proboszczu, abyś mi towarzyszył na cmentarz? Chciałbym go, że tak powiem, pożegnać.
Butifer i Adzio udali się także za Genestasem i proboszczem, którzy szli naprzód rozmawiając ze sobą. O paręset kroków za miasteczkiem, w blizkości małego jeziorka, pułkownik zobaczył obszerną przestrzeń kamienistego gruntu otoczoną murem.

— To cmentarz — rzekł ksiądz Janvier. — Trzy miesiące temu on pierwszy pomyślał o złych skutkach wynikających z sąsiedztwa cmentarzy tuż do kościoła przytykających i by zadosyć uczynić prawu, które je każe na miejsca oddalone od mieszkań przenosić, sam

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rubasznie.