Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 223.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spełniwszy wszystko, co było potrzeba, Eugieniusz wrócił do domu około trzeciéj po południu i uronił łzę na widok trumny zaledwie przykrytéj czarném suknem, którą postawiono przy drzwiach, wśród pustéj ulicy. Przy trumnie w miedzianym posrebrzanym półmisku znajdowała się woda święcona, a w niéj mizerne kropidełko, którego nikt jeszcze nie poruszył. Nawet drzwi kirem nie pokryto. Była-to śmierć biedaków nie znająca ani wystawy, ani orszaku, pozbawiona przyjaciół i krewnych! Bianchon musiał odejść od szpitala i zostawił tylko parę słów do Eugieniusza, donosząc mu, że był w kościele i dowiedział się, że zakupienie mszy przechodziło ich środki, trzeba więc było poprzestać na mniéj kosztowném nabożeństwie nieszporném. Donosił mu téż, że przed wyjściem posłał Krzysztofa do Bractwa Pogrzebowego. Skończywszy czytać bazgraninę Bianchon’a, Eugieniusz spostrzegł w ręku pani Vauquer medalion oprawny w złoto, w którym były włosy córek Goriota.
— Jak pani mogłaś wziąć ten medalion? — zawołał.
— Masz tobie! — rzekła Sylwia — alboż mieliśmy go z tém pochować? przecie to złoto.
— Naturalnie! — odparł Eugieniusz z oburzeniem — niech zabierze z sobą choć to jedno, co może przypomniéć jego córki.
Gdy karawan zajechał, Eugieniusz kazał wnieść trumnę na powrót do mieszkania, odbił wieko i złożył że czcią na piersi starego pamiątkę z owych czasów, kiedy Anastazya i Delfina były młodemi, niewinnemi dziewicami i nie rozumowały jeszcze, jak to powiedział ojciec w przedśmiertnéj godzinie. Oprócz dwóch żałobników, tylko Eugieniusz i Krzysztof odprowadzili trumnę biedaka do kościoła Saint-Etienne-du-Mont, położonego w pobliżu ulicy Neuve-Sainte-Geneviève. Wniesiono ciało do nizkiéj i ciemnéj kapliczki, w któréj oczy Eugieniusza szukały napróżńo córek lub zięciów Goriot’a. Nie było nikogo, prócz Krzysztofa, który uważał za obowiązek oddać ostatnią posługę zmarłemu, może dlatego, że z jego łaski otrzymał nieraz suty tryngielt. Czekając przyjścia księży, chłopaka z chóru i posługacza kościelnego, Eugieniusz wzruszony uścisnął w milczeniu dłoń Krzysztofa.
— Tak, panie Eugieniuszu — powiedział Sabaudczyk — był-to człowiek dobry i poczciwy, który nigdy słowa za głośno nie powiedział, nic złego nie zrobił i nikomu nie zaszkodził.
Dwaj księża, chłopak z chóru i posługacz kościelny przyszli, by dać wszystko, co można miéć za siedemdziesiąt franków w epoce, kiedy religia nie jest dość bogata, by modlić się darmo. Odśpiewano psalm, Libera i De profundis. Nabożeństwo trwało dwadzieścia minut. Był tylko jeden powóz żałobny dla księdza i chłopaka z chóru, którzy zgodzili się zabrać z sobą Eugieniusza i Krzysztofa.