Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wało. Pozwalałem im zadawalniać wszystkie zachcianki dziecinne. W piętnastym roku miały już swój powóz! Nic się im oprzéć nie mogło. Ja jeden zawiniłem, lecz zawiniłem przez miłość. Ich głos otwierał mi serce. Słyszę je, już nadchodzą. O, tak! one przyjdą! Prawo chce, żeby dzieci przychodziły do ojca umierającego. Prawo jest po mojéj stronie. Czyż to tak drogo kosztuje przyjechać? Ja sam zapłacę za kabryolet. Napisz im, że ja mam miliony! Słowo honoru! pojadę do Odesy i będę tam wyrabiał makaron włoski. Wiem, jak się to robi. Mam dobry plan, zdobędę sobie niejeden milionik. Makaron nie zepsuje się w czasie przewozu, jak zboże lub mąka. Ba! ba! a krochmal? i on przyniesie miliony! Nie skłamiesz więc, mówiąc im o milionach. Niech sobie przyjdą przez chciwość, niech mię oszukają, bylebym je zobaczył. Chcę moich córek! one są mojém dziełem! one do mnie należą! — wołał, podnosząc się na posłaniu i ukazując Eugieniuszowi głowę pokrytą siwym, najeżonym włosem, głowę, która groziła wszystkiém, co mogło groźbę wyrażać.
— Połóż się, dobry mój ojcze Goriot — rzekł Eugieniusz — ja do nich zaraz napiszę. Czekam tylko Bianchon’a; pójdę do nich sam, jeżeli tu nie przyjdą.
— Jeżeli nie przyjdą? — powtórzył starzec ze łkaniem. — Ależ ja umrę, umrę tymczasem w przystępie szaleństwa, szaleństwa! Szaleństwo mię ogarnia! Widzę w téj chwili całe moje życie. Ja-m głupiec! one mnie nie kochają, one mnie nigdy nie kochały! przecie to jasne, Jeżeli dotąd nie przyszły, to wcale już nie przyjdą. Im dłużéj będą zwlekały, tém bardziéj nie zechcą sprawić mi téj radości. Znam je; nigdy nie umiały one przeczuwać potrzeb, trosk i boleści moich, to téż i śmierci méj nie przeczują. One nie pojmują nawet méj miłości. Tak, widzę teraz, że wszystko, co dla nich robiłem, wydawało im się rzeczą małéj wagi, bo wiedziały, że-m ja gotów dla nich wnętrzności sobie otworzyć! Gdyby zapragnęły wyłupić mi oczy, to ja-bym powiedział: „Wyłupcie je!“ Zanadto-m głupi. A im się zdaje, że wszyscy mają takich ojców jak one. Trzeba zawsze kazać siebie cenić. Dzieci ich pomszczą się za mnie. Ależ własny interes każe im przyjść do mnie. Ostrzeż je, proszę, że nie chcąc uszanować moich chwil ostatnich, przygotowują sobie zgon niedobry. W téj jednéj zbrodni popełniają wszystkie inne. Idź-że do nich, powiedz im prędzéj, że nieobecnością swoją ojcobójstwo popełniają! Dość ich i bez tego popełniły. Krzycz-że, krzycz tak jak ja: „Hej! Naściu! hej! Delfino! pójdźcie do ojca, który był dla was tak dobrym, a teraz cierpi okrutnie!“ Nic z tego, nikt nie przychodzi. Mam-że umrzéć, jak pies jaki? Więc opuszczenie jest moją nagrodą! Ależ to są nikczemnice, zbrodniarki!