Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z rana, gdy spałeś jeszcze, zrobiliśmy wielką naradę z jednym uczniem doktora Galla, z naszym doktorem naczelnym i z lekarzem z Hôtel-Dieu. Panowie ci upatrują ciekawe symptomata, mamy więc śledzić przebieg choroby, żeby wyjaśnić kilka kwestyj naukowych dosyć wielkiéj wagi. Jeden z tych panów utrzymuje, że krew, naciskająca na jeden organ więcéj niż na drugi, mogłaby wywołać szczególne objawy. Słuchaj więc dobrze, gdy zacznie mówić, żebyś potrafił określić, jakiego rodzaju wyobrażenia będą przemagały w jego mowie: czy to będą pojawy pamięci, przenikliwości lub rozwagi; czy będzie się zajmował rzeczami materyalnemi czy uczuciami; czy będzie rozumował lub zwracał się myślą do przeszłości; jedném słowem, uważaj, żebyś mógł zdać nam dokładne sprawozdanie. Może być, że atak będzie silny i jednorazowy, w takim razie, stary pozostanie aż do śmierci w zupełném osłupieniu. Przebieg podobnych chorób bywa tak dziwaczny! Gdyby nieszczęście tu się skierowało — mówił Bianchon wskazując na tylną część głowy chorego — to bywają przykłady dziwnych zjawisk: mózg odzyskuje niektóre władze i śmierć nie tak rychło następuje. Krew może odstąpić od mózgu i obrać sobie drogi, których kierunek sekcya chyba może wykazać. W szpitalu chorób nieuleczalnych znajduje się pewien starzec idyota, u którego odpływ nastąpił wzdłuż kości pacierzowéj; cierpi on straszliwie, ale żyje.
— Czy się one dobrze bawiły? — zapytał ojciec Goriot poznając Eugieniusza.
— Och! nie przestaje myśléć o swych córkach — rzekł Bianchon. — W ciągu nocy powtórzył mi ze sto razy: One tańczą! Ona ma swą suknię! Wołał je po imieniu. Płakałem, do licha! słuchając tych wykrzykników: Delfino! Delfino moja! Naściu! Słowo daję — mówił student medycyny — nie można się było od łez powstrzymać.
— Delfina! — zawołał starzec — ona jest tu, nie prawdaż? Nie wątpiłem o tém. I oczy jego zaczęły biegać z szaloną ruchliwością po drzwiach i ścianach.
— Idę powiedziéć Sylwii, żeby przyrządziła synapizmy — zawołał Bianchon — teraz jest najwłaściwsza chwila.
Rastignac pozostał sam przy łożu chorego, zapatrzony w tę głowę, któréj widok sprawiał wrażenie bolesne i przerażające.
— Pani de Beauséant ucieka, ten umiera — mówił do siebie. — Piękne dusze nie mogą przebywać długo na tym świecie. Bo jakże w rzeczy saméj wielkie uczucia mogą się pogodzić ze społeczeństwem nędzném, płytkiém i małém?
W myśli jego obudziły się wspomnienia balu, odbijające jaskra-