Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam z panią Couture — gdyby to mogło być prawdą, co mówił dobry pan Vautrin! — i popatrzyła z westchnieniem na swe ręce.
— Nie trzeba nic więcéj, tylko żeby ten potwór, brat twój, zleciał z konia — rzekła stara kobieta.
— Ach, mateczko!
— Mój Boże, może to i grzech życzyć źle nieprzyjacielowi — poczęła znów wdowa. — W takim razie gotowa-m za to odpokutować. Ale prawdziwie, bardzoby mi było przyjemnie zanieść kwiaty na grób jego. Niedobry! nie ma odwagi przemówić za swą matką, a spadek po niéj zabrał wykrętnie i używa go z twoją krzywdą. Kuzynka moja miała piękną fortunę, tylko, nieszczęściem dla ciebie, w intercyzie nie było mowy o jéj wniosku.
— Szczęście byłoby mi ciężkie do zniesienia, gdyby ktoś musiał je życiem okupić — rzekła Wiktoryna. — A gdybym miała być szczęśliwą pod tym warunkiem, że brat mój zginie; to wolałabym nazawsze pozostać tu, gdzie jestem.
— Mój Boże — poczęła znowu pani Couture — dobrze mówi pan Vautrin, widzisz, jaki on religijny; przekonałam się teraz z radością, że nie jest pozbawiony wiary, jak inni, co to mówią o Bogu z mniejszym szacunkiem niż sam dyabeł. Nikt z nas nie może wiedziéć, jakiemi drogami Opatrzność raczy nas prowadzić.
Obie kobiety wezwały wreszcie Sylwii do pomocy i przeniosły Eugieniusza do jego pokoju. Złożywszy go na łóżku, kucharka porozpinała na nim odzienie, żeby mógł spać wygodniéj. Przed odejściem, Wiktoryna skorzystała z tego, że opiekunka zwróciła się do niéj plecami i złożyła pocałunek na czole Eugieniusza. A jakże była szczęśliwa, popełniając tę kradzież występną! Rozejrzała się jeszcze po jego pokoju, zebrała, że tak powiém, w jednę myśl wszystkie błogie wypadki dnia tego, usnuła z nich obraz, w który wpatrywała się długo i zasnęła jako najszczęśliwsza w całym Paryżu istota.
Bankiet, przy którym Vautrin upoił Eugieniusza i Goriot’a winem usypiającém, stał się hasłem własnéj jego zguby. Bianchon, wpół pijany, zapomniał spytać panny Michonneau, co miał znaczyć dziwny wyraz Trompe-la-Mort. Imię to byłoby pewnie obudziło ostrożność Vautrin’a, czyli (nazwijmy go właściwém imieniem) Jakóba Collin, jednego z najsławniejszych galerników. Wreszcie panna Michonneau, obrażona przezwiskiem Wenery z Père-Lachaise, postanowiła wydać Collin’a w takiéj chwili właśnie, kiedy, znęcona jego wspaniałomyślnością, wahała się, czy nie lepiéj byłoby przestrzedz go, żeby mógł zemknąć w nocy.
Po obiedzie udała się w towarzystwie Poiret’a na uliczkę Sainte-Anne dla widzenia się ze sławnym szefem policyi bezpieczeństwa, którego znała pod nazwiskiem wyższego urzędnika Gondureau.