Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęściem kobiety okupi ten grzech powszedni, i wypiękniał swą rozpaczą, i jaśniał całym blaskiem ognia piekielnego, co w sercu mu rozgorzał. Szczęściem dla niego spełnił się cud pożądany: Vautrin wszedł wesoło i wyczytał, co się działo w duszy młodych ludzi, których połączyły już kombinacye jego szatańskiego gieniuszu. Radość młodéj pary rozwiała się na dźwięk grubego głosu, który zaśpiewał ironicznie:

Moja Franusia dziwnie jest miła
W swojéj prostocie...

Wiktoryna wymknęła się, unosząc z sobą tyle radości, ile dotychczas było niedoli w jéj życiu. Biedne dziewczę! jedno uściśnienie ręki, lekkie dotknięcie włosów Rastignac’a, które musnęły ją po twarzy, słowo wymówione tak blizko, że poczuła gorące tchnienie mówiącego, uścisk drżącego ramienia, pocałunek złożony na jéj szyi, oto i wszystkie zadatki uczucia, które, dzięki sąsiedztwu grubej Sylwii mogącéj wejść lada chwila do salonu, stały się gorętsze, żywsze i bardziéj ponętne od najpiękniejszych dowodów przywiązania, o których czytamy w sławnych romansach. Te drobne hołdy, jak je dawniéj pięknie nazywano, były występkiem w oczach pobożnego dziewczęcia, które się co dwa tygodnie spowiadało. W téj jednéj godzinie wylała się z jéj duszy taka moc skarbów, że już w późniejszém życiu nie znalazłaby ich tyle, gdyby nawet, bogata i szczęśliwa, chciała się oddać komuś niepodzielnie.
— Sprawa załatwiona — rzekł Vautrin do Eugieniusza. — Nasi chłopcy już się poczubili. Wszystko odbyło się przyzwoicie. Wynikła sprzeczka. Gołąbek nasz obraził mego sokoła. A zatém do jutra w reducie de Clignancourt. Jutro, o pół do dziewiątéj panna Taillefer odziedziczy miłość i mienie swego ojca, w chwili, gdy nie wiedząc o niczém będzie sobie maczała kromkę chleba w kawie. Czyż to nie śmieszne? Ten mały Taillefer umie dobrze obejść się ze szpadą, a zarozumiały jest jak prawdziwy gracz; ale z tém wszystkiém przeciwnik upuści mu krwi za pomocą pewnego cięcia mojego pomysłu, które na tém zależy, żeby zręcznie podnieść szpadę i pchnąć w samo czoło. Nauczę pana tego pchnięcia, które może być niezmiernie przydatném.
Rastignac słuchał go osłupiały, niezdolny słowa wymówić. W téj chwili ojciec Goriot, Bianchon i kilku innych stołowników weszli do sali.
— Otoś pan wreszcie taki, jakim cię widziéć pragnąłem — mówił Vautrin do Eugieniusza. — Świadomy jesteś tego, co robisz. Dobrze, młode moje orlę! będziesz rządził ludźmi; jesteś silny, barczysty, obrośnięty; zasługujesz na mój szacunek.