Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 250.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaną ciżbą ludzką huczał pożar, płonęło na wzgórzach największe w świecie miasto, śląc w zamieszanie swój ognisty oddech i przykrywając je dymami, nad którymi nie było już widać błękitu nieba. Młody trybun z największem wysileniem narażając co chwila życie, dotarł wreszcie do bramy Appijskiej, lecz tu spostrzegł, że przez dzielnicę Porta Capena nie będzie mógł dostać się do miasta nietylko z powodu ciżby, lecz i dla straszliwego żaru, od którego tuż za bramą drżało całe powietrze. Przytem most przy Porta Trigenia, naprzeciw świątyni Bonae Deae, jeszcze nie istniał, chcąc więc dostać się za Tyber, trzeba było przedrzeć się aż do mostu Subliciusza, to jest przejechać koło Awentynu, przez część miasta zalaną jednem morzem płomieni. Było to zupełnem niepodobieństwem. Viniciusz zrozumiał, że musi wrócić w kierunku Ustrinum, tam skręcić z drogi Appijskiej, przejechać rzekę poniżej miasta i dostać się na via Portuensis, która wiodła wprost na Zatybrze. Nie było i to rzeczą łatwą z powodu coraz większego zamętu, panującego na drodze Appijskiej. Trzeba tam było torować sobie drogę chyba mieczem, Viniciusz zaś nie miał broni, wyjechał bowiem z Antium tak, jak wieść o pożarze zastała go w willi Cezara. Lecz przy Źródle Merkurego ujrzał znajomego centuriona pretorianów, który na czele kilkudziesięciu ludzi bronił przystępu do obrębu świątyni, i kazał mu jechać za sobą, ten zaś po-