Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowami tryków, bronzowe misy z węglami, na które poczęli sypać małe źdźbła myrry i nardu.
— Już skręcają ku Karynom — rzekł znów Viniciusz.
— On nie wytrzyma, wybiegnie naprzeciw i gotów się jeszcze z nimi rozminąć — zawołała Chryzotemis.
Viniciusz uśmiechnął się bezmyślnie i rzekł:
— Owszem, wytrzymam.
Lecz począł poruszać nozdrzami i sapać, co widząc Petroniusz, wzruszył ramionami.
— Niema w nim filozofa za jedną sestercyę — rzekł — i nigdy nie zrobię z tego syna Marsa, człowieka.
Viniciusz nawet nie usłyszał:
— Są już na Karynach!...
Oni zaś rzeczywiście skręcali ku Karynom. Niewolnicy, zwani lampadarii, szli na przedzie, inni, zwani pedisequi, po obu stronach lektyki, Aticinus zaś tuż za nią, czuwając nad pochodem.
Lecz posuwali się zwolna, bo latarnie, w mieście wcale nieoświetlonem, źle rozjaśniały drogę. Przytem ulice w pobliżu pałacu były puste, zaledwie gdzieniegdzie jakiś człowiek przesuwał się z latarką, ale dalej niezwykle ożywione. Z każdego prawie zaułku wychodzili ludzie, po trzech, po czterech, wszyscy bez pochodni, wszyscy w ciemnych płaszczach. Niektórzy szli razem z pochodem, mieszając się z niewolnikami, inni w większych gromadach,