Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przystoi. Zaprawdę, nie takiegośmy cię przedtem widywali.
Lecz mistrzowi wbrew wszelkim wysiłkom spływały tak ciągle łzy na czarną brodę, jakby w nim płakał kto inny.
Wreszcie pohamował się nieco i, zwróciwszy surowe oczy na komturów, zawołał:
— Do chorągwi!
Więc skoczył każdy do swojej, bo bardzo potężnie przemówił, a on wyciągnął rękę do giermka i rzekł:
— Daj mi hełm.
Już serca w obu wojskach biły, jak młoty, ale trąby nie dawały jeszcze znaku do boju.
Nastała cięższa może od samej bitwy chwila oczekiwania. Na polu, między Niemcami a armią królewską, wznosiło się od strony Tannenberga kilka odwiecznych dębów, na które powłazili chłopi miejscowi, aby patrzeć na zapasy tych wojsk tak olbrzymich, jakich od niepamiętnych czasów świat nie widział. Lecz prócz tej jednej kępy całe to pole było puste, szare, przeraźliwe, do obumarłego stepu podobne. Chodził tylko po niem wiatr, a nad niem wznosiła się śmierć. Oczy rycerzy zwracały się mimowoli na tę złowrogą, milczącą równinę. Przelatujące po niebie chmury przesłaniały od czasu do czasu słońce, a wówczas padał na nią mrok śmiertelny.
Wtem wstał wicher. Zaszumiał w lesie, oberwał tysiące liści, wypadł na pole, chwycił suche źdźbła traw, wzbił tumany kurzawy i poniósł je